O tym, czy to dobrze, że stać mnie na więcej i o 50-procentowej Osie

Nie pamiętam jak często to słyszałam, być może usłyszałam tylko jeden, jedyny raz, a może nie w takiej formie, albo wcale, w końcu pamięć płata figle, prowadzone były nawet badania, że można człowiekowi zaprogramować wspomnienia sytuacji, których nigdy nie przeżył. A jednak to zdanie wypłynęło ze mnie kiedyś, gdy próbowałam rozgryźć przyczyny mojego zablokowania w pisaniu prozy, a potem drugi raz, przy przerabianiu jednego z pierwszych rozdziałów Drogi Artysty.

Szkoła czy staruszka?

Nie mam pewności, ale to mogła powiedzieć moja mama w dzieciństwie. Pamiętam nawet sytuację, w której mogło się to wydarzyć. Wypracowanie z polskiego. Byłam naprawdę dobra. Pisałam teksty, które wyciskały łzy z oczu mojej nauczycielce z podstawówki. Ok, przesadziłam, ona raczej mało wylewna była, więc nic bym z niej nie wycisnęła, ale moje wypracowania doceniała i stawiała mnie za wzór klasie. Były długie, zawiłe, wznosiłam się w nich na szczyty egzaltacji, używałam słów, których znaczenia sama do końca dobrze nie rozumiałam, tak to przynajmniej pamiętam. Na zadanie mieliśmy napisać wypracowanie związane z jakąś czytanką, typu: chłopiec zawsze spóźniał się do szkoły, dostał ostatnie ostrzeżenie od wychowawczyni, i już już miał szansę dobiec do szkoły na czas, ale pech chciał, że jakaś staruszka nie radziła sobie na przejściu dla pieszych. Konflikt tragiczny, pomóc jej czy zasuwać do szkoły. Jak się spóźni nikt mu nie uwierzy, że właśnie spełniał dobry uczynek. Jak się domyślacie, został ze staruszką, chociaż moim zdaniem zakończenie to jest mało prawdopodobne w realnym świecie.

Napisałam zadanie raz dwa, proste było, i pobiegłam się bawić. Ale mama zatrzymała mnie, przeczytała i już po minie widziałam, że nie jest zadowolona: „Chyba stać cię na więcej?” Czy tak wtedy powiedziała? Czy sformułowała to inaczej?

Wystarczająco nie wystarczy?

Żebyśmy miały jasność, to nie było złe wypracowanie, był dobre, a może nawet bardzo dobre, ale przecież stać mnie na więcej i mogło być wyśmienite. I żeby było jasne, moja mama jest najbardziej pod słońcem wspierającą mnie osobą. Pamiętam, że w pierwszym odruchu byłam zła, a potem się zawstydziłam, bo rzeczywiście mogłam napisać lepiej, a precyzyjniej rzecz ujmując, mogłam włożyć w nie więcej  wysiłku i napisać dużo dłuższe, nie na jedną stronę, a np. na trzy. Dodam dla porządku jednak, że wymogu, żeby zajęło akurat trzy strony nie było. No więc usiadłam i napisałam. Najpierw rozwlekły wstęp, potem jeszcze bardziej rozwlekłe i wyczerpujące rozwinięcie tematu i jeszcze wymyśliłam zakończenie, bo już wtedy wiedziałam, że wypracowanie dobrze jest zamknąć jakąś błyskotliwą (a w gruncie rzeczy pewnie banalną) myślą. Zajęło mi to dużo czasu, napracowałam się solidnie, zabawy więc już w tym dniu za wiele nie było, pozostała satysfakcja (bo mama pochwaliła) i czterowyrazowo-zdaniowy robak w zakamarkach mózgu drążący: Stać cię na więcej. Wystarczająco dobrze to za mało. Bardzo dobrze to też za mało. Hm… ponad siły to też za mało, bo przecież stać mnie na więcej.

I co z nim zrobić? Pochylić się przed nim z wdzięcznością, bo przecież dzięki temu skończyłam studia, zbudowałam firmę, napisałam miliony znaków tekstów, jestem spełniona zawodowo, nie poprzestaję na tym, co mam, tylko ciągle wymyślam nowe?
Czy znienawidzić, bo właśnie zamiast cieszyć się tym, co mam, szukam, poprawiam, nie mogę się zatrzymać? Albo, jeszcze gorzej, zamiast podjąć się tego, o czym naprawdę marzę (napisanie powieści), porzucam ją w pół drogi, żeby nie przeżyć sobą rozczarowania, że stać mnie było na więcej?

Możesz sobie być, ale nie gadaj za wiele

Słyszycie pewnie czasem, że rozpoznanie, nazwanie problemu jest już połową sukcesu. G… prawda. Ani nie jest połową, ani ta połowa nie jest satysfakcjonująca. Bo wiedzieć, że jestem wystarczająco dobra i robię to, co robię wystarczająco dobrze, może i trochę przygłusza, ale nie eliminuje tego drania w głowie, który mówi, że stać mnie na więcej. Więc postanowiłam z nim nie walczyć, niech sobie tam będzie, co mi tam, ale gdy zaczyna za dużo gadać, mówię do niego: jasne, stać mnie na więcej, ale to co robię jest i tak na tyle świetne, że to wystarczy, na tyle mam siły i umiejętności w danym momencie. I wiecie co, to mu zamyka buzię 🙂

Osa jest super nawet na 50 procent

Ta historia powiązała mi się z fragmentem wywiadu z Monika Jurczyk (OSA), do mojej książki z Mocnymi Rozmowami, którą szykuję na jesień. Monika opowiada o tym, jak ciało odmówiło jej posłuszeństwa, jak wykończyła je nadmierną pracą i stresem, poczuciem odpowiedzialności, przejmowaniem się, dążeniem do perfekcjonizmu. Kiedy wyszła ze szpitala przyjaciel pomógł jej uświadomić, że owszem, jak jest na sto procent w pracy z klientami, to jest super, ale jak jest na 50 procent, to też jest to powyżej oczekiwań jej klientów, a nie spala się tak bardzo, że dopiero choroba musi ją powstrzymać.
Monika mówi w naszej rozmowie dużo ważnych rzeczy. Wiele wątków porusza we mnie różne czułe struny. O modzie i stylu też, ale przede wszystkim o życiu.

A jak to wygląda u Was? Zidentyfikowałyście zdania, które Was blokują?


A tymczasem „Mocne rozmowy” są w sprzedaży. Można też pobrać bezpłatny fragment: TUTAJ