Przyjaciółka powiedziała, że tak mocnego tekstu na moim wallu nie widziała i że widać, że ten temat coś we mnie poruszył.

Najpierw zaprzeczyłam mówiąc, że pisałam już równie zaangażowane teksty i że temat poruszył mnie dokładnie w taki sposób, jak porusza mnie wszelka krzywda, a zwłaszcza ta w połączeniu z poczuciem bezsilności.
A potem zanurkowałam w głąb siebie, żeby sprawdzić, co takiego się wydarzyło (poza tym, że trudne do ogarnięcia rozumem jest dla mnie to, że przedstawiciele władzy mówią „LGBT to nie ludzie, a ideologia”, przedstawiciele kościoła, że zagraża nam „tęczowa zaraza”, przedstawiciele ludzi „tolerancyjnych”, że „wszystko ok, ale czy musicie się tak afiszować?”, a przedstawiciele wierzących „ja każdego akceptuję, ale trzeba umieć grzech nazwać grzechem”), że napisałam ten tekst.

Wczoraj

Wczoraj zamieściłam u siebie na profilu:
„Od paru dni próbuję coś sensownego napisać, ale słowa mnie zawodzą. A jednak czuję, że moim obowiązkiem, jako człowieka, jest wyrazić zdanie o tym, co się teraz w Polsce dzieje.
Czuję totalną bezsilność, gdy słyszę jak słowo (a przecież od słów zaczyna się tworzenie rzeczywistości) „ideologia” uprzedmiotawia konkretnych ludzi. Czuję lęk, gdy widzę, jak wyklucza się część społeczeństwa dokładnie w takim samym mechanizmie jak robił to faszyzm.
Uważam, że polski prezydent podpisujący Kartę Rodziny (z zapisami o „ochronie dzieci przed ideologią LGBT”) i prowadzący homofobiczną kampanię, że polskie samorządy uchwalające strefy wolne od LGBT, że polscy księża i biskupi mówiący o wrogiej ideologii LGBT, że wszyscy, którzy tę narrację podjęli i przyjęli za swoją, nawołując w ten sposób do nienawiści, mają krew na rękach. Krew tych ludzi, szczególnie młodych, których pancerze ochronne okazały się (i okażą się w przyszłości) zbyt słabe, aby to wytrzymać.
Wychowałam się w katolickiej rodzinie. Wybaczcie mi przyjaciele katolicy, którzy ciągle w tym kościele trwacie, ale naprawdę nie rozumiem Was ☹ Nie jesteście w stanie dotrzeć do Boga bez tego pośrednictwa?

Kiedyś przyszło mi do głowy, że główną spuścizną katolickiego kościoła jest nauka hipokryzji. Polskie, katolickie społeczeństwo doskonale sobie radzi z tym, że kocha bliźniego jak siebie samego, a jednocześnie bardzo skutecznie wyklucza. Polski kościół tak pięknie mówi o miłości i ochronie życia, a jednocześnie przez dwa tysiące lat do perfekcji opanował sztukę szerzenia nienawiści.”

Dzień wcześniej

Dopóki za zjawiskami nie widzimy konkretnych ludzkich historii łatwo jest bredzić o ideologii. Wśród wielu artykułów i postów w mediach społecznościowych oburzonych i przerażonych homofobicznym kierunkiem, w który skręciła kampania prezydencka, pojawiały się konkretne ludzkie historie, np. Jacka Dehnela:

„Jeśli jestem dumny, to z siebie ośmioletniego, szesnastoletniego, dwudziestoletniego. Że przetrwałem. Każda historia bycia osobą LGBT w Polsce jest historią przetrwania. Przemocy, agresji, upokorzeń, pogardy.”

Qczaja:

„Kochani jestem literą G w skrócie LGBT, jestem gejem – człowiekiem, ale to nie ja rozbijam polską rodzinę! To nie ja doprowadzę niejedną matkę do płaczu wpędzając ją w poczucie strachu o swoje dziecko. To nie ja doprowadzę do najgorszych decyzji młodego człowieka, który nie wytrzyma presji. Miłość nigdy nie rozbija, rozbija ją podsycana nienawiść i szczucie, które znam od najmłodszych lat.”

[Więcej reakcji na słowa polityków o seksualnych mniejszościach możecie przeczytać w Mieście Kobiet TUTAJ]

Była też ta historia, Daniela Lisa, redaktora książek non-fiction, którego poznałam na kursie pisania reportażu (był jego opiekunem merytorycznym):

„Pierwszy raz miałem myśli samobójcze z powodu mojej orientacji, gdy miałem nie więcej niż trzynaście lat. Pięknie byłoby powiedzieć, że pomogli mi przyjaciele albo najbliższa rodzina, ale to nieprawda. Byłem zbyt przerażony, żeby z kimkolwiek na ten temat porozmawiać czy prosić o pomoc. Ten lęk trwał nie przez dzień, tydzień czy miesiąc, ale latami.

Gdy miałem siedemnaście lat, byłem już pewny, że samobójstwo to jedyne rozwiązanie. O tym, że wszystko ze mną w porządku, dowiedziałem się z amerykańskich filmów i książek. To dzięki nim odkładałem to nieuniknione, aż okazało się możliwe do uniknięcia. Na myślach się skończyło, bez prób. Dojście ze sobą do ładu zajęło mi około dziesięciu lat i uważam się za szczęściarza.

Większość z nas, gdy przychodzimy do pierwszej pracy, jest już gruboskórna. Homofobiczne uwagi kolegów i przełożonych nie robią na nas specjalnego wrażenia (po prostu nie lubimy Was wtedy, bo przypominacie nam najgorsze chwile w życiu). Ostatni rok pokazał mi jednak, że te nasze pancerze nie są bardzo wytrzymałe. Wystarczy relacja telewizyjna z Białegostoku i kurczą się w oczach. Dla tych z nas, którzy uważają się za patriotów i patriotki i jeszcze z tego kraju nie wyjechali, słowa urzędującego Prezydenta to seria kopnięć w brzuch.
Nastolatków nie chroni żaden pancerz. Oni teraz nasłuchują, uważnie Wam się przyglądają, szukają pomocy i wsparcia. Znalezienie ich to dla wielu być albo nie być. Jeśli nie chcecie lub nie umiecie ich udzielić, przynajmniej uważajcie na słowa.”

[Daniel rozbudował potem ten tekst w list do prezydenta, dziś ma on po 24 godzinach od opublikowania ponad dwa tysiące udostępnień (tutaj pełna wersja).]

Trzydzieści lat wcześniej

Nazwijmy go G.
Był „inny”, wrażliwy, delikatny, uczynny, życzliwy. Dla tych, co jak ja, widywali go kilka razy w roku był aniołem. Dla tych, z którymi żył na co dzień mógł wydawać się mięczakiem. Nie bił się, nie awanturował, nie buntował, nie pił, nie interesował się dziewczynami. „Bardzo pobożny”, mówiono o nim, więc ze zrozumieniem przyjęto decyzję o wstąpieniu do seminarium, ale nie znalazł tam na długo schronienia. Potem pracował. O tym, że „miał w pracy problemy” i o tym, że miał depresję, dowiedziałam się po jego pogrzebie. „Nie upilnowałam go” mówiła jego mama, którą lekarz uprzedził, że po lekach, które mu przepisał myśli i próby samobójcze G. mogą przez jakiś czas się nasilić.
Byłam w podstawówce, nie wiedziałam co to jest homoseksualizm, chociaż wyzwisko „ty pedale” na wsi, gdzie mieszkałam, było równie częste i jednocześnie abstrakcyjne w znaczeniu jak np. skurwysyn. Gdy dorosłam wiele razy widziałam G. w mężczyznach, którzy byli homoseksualistami.

Wtedy dotarło do mnie, że on też skrywał tajemnicę, o której nie da się powiedzieć nawet najbliższej, najbardziej kochającej rodzinie, i że 30 lat temu nie miał szansy obejrzeć na swojej wsi amerykańskich filmów i przeczytać amerykańskich książek, z których dowiedziałby się, że wszystko jest z nim ok, i że nie przetrwał tego etapu, w którym oczywiste staje się, że samobójstwo jest jedynym rozwiązaniem.