„Moim największym osiągnięciem jest to, że nie muszę już więcej myśleć, chyba, że chcę”, powiedział Eckhart Tolle, moje nieustające źródło inspiracji (kiedy słyszę „obudź się”, to właśnie jego głos najbardziej mnie woła).

Miewam całe tygodnie, kiedy zapominam o nim (chociaż nie o jego podstawowych naukach), a potem wpadnie mi w ręce jakiś fragment jego książki lub filmu i… nie mogę zasnąć.

Oto fragment, kiedy Eckhart Tolle mówiąc o formach osobowych, w których istniejemy i o prawdziwym JA, które nie ma z tymi formami nic wspólnego, przechodzi do… nasion:

Celem istnienia nasiona nie jest stanie się lepszym nasionem, czy też poprawienie swego nasiennego wyglądu. Celem jest otworzyć się i przestać być nasionem. Wtedy z najdrobniejszego nawet nasiona wyrastają zdumiewające rzeczy, na przykład gigantyczna sekwoja, która może żyć dwa tysiące lat.
Jednak jeśli nasiono widzi siebie tyko jako nasiono i uparcie dąży do pozostania z nim, zapamiętale powtarzając „Nie! Jestem nasionem i chcę się stać l e p s z y m nasionem” wówczas cud się nie wydarzy. Bowiem mogą istnieć nasiona, które nie chcą ulec i się otworzyć.”

Metafor, w których nasiona zmieniają się w drzewa jest dużo. Co sprawiło, że akurat ta mnie poruszyła? Jedno zdanie: Celem istnienia nasiona nie jest stanie się lepszym nasionem.
Ta sentencja bardzo przystaje do rzeczywistości, w której poprawiamy rzeczy, zjawiska, idee, systemy, jednym słowem polerujemy nasiona, ulepszamy je, zamiast pozwolić im obumrzeć. Ignorujemy gigantyczną sekwoję, bo nie potrafimy jej dostrzec w maleńkich nasionach i nie wierzymy, że ona tam jest. Co więcej, budujemy coraz bardziej skomplikowane metody i wspierające je ideologie, aby upiększać nasiona, zamiast pozwolić im pęknąć i zmienić się w drzewo.

Przypowieść o ulepszaniu nasion zbiegła się z sytuacją w pracy, gdy spłynął do redakcji artykuł z wątkiem, który w największym skrócie można nazwać „pomaganie innym” vs „rozwój duchowy”. Tak naprawdę tekst nie był na ten temat, ale to zestawienie mimowolnie się w nim pojawiło, a razem z nim moja refleksja na temat „pomagania”. Większość społeczeństwa (pozwolę sobie na tę generalizację, chociaż wolałabym się mylić) bardziej ceni osoby, które pomagają i poświęcają się dla innych (taka postawa wydaje się być bardziej szlachetna, nawet jeśli to „pomaganie” nie jest twórcze, więcej – najczęściej jest bezsensowne, odbiera korzystającym z tej pomocy wolę walki, przemian, wtrąca ich w inercję) aniżeli osoby, które dbają o rozwój duchowy i o dotarcie do istoty rzeczy innymi metodami niż narzucane przez konfrontacyjny system (zarzuca się tym osobom, że są samolubne, że nic nie wiedzą o prawdziwym życiu – biedzie, przemocy, itd., że są od niego odklejone, itp.).
Jednym słowem bardziej ceni się tych, co chcą być lepszymi nasionami i polerują inne nasiona, żeby także były jeszcze lepsze i ładniejsze, niż osoby, które dążą do tego, by przeskoczyć perspektywę nasiona albo to już zrobiły i sprawiają, że inne nasiona też mogą pęknąć i uwolnić twórczy, niewyobrażalny, potencjał.

Ja nie chcę być coraz doskonalszym nasionem. Wybieram drzewo.