Zawsze myślałam, że Marta Bizoń mówi dużo i szybko. Okazało się, że jej mąż Robert Lubera mówi jeszcze więcej. I to było największe zaskoczenie tego wywiadu:)
Umówiłam się z Martą w jej ulubionym miejscu – kawiarni i restauracji Warsztat na krakowskim Kazimierzu, żeby porozmawiać o najnowszej płycie „Tu i tu”. Przez jakiś czas dotrzymywali nam towarzystwa Robert (mąż-menedżer ) i córka Malka (czyli Matylda), dopuściłam więc ich do głosu także w wywiadzie.

Najnowsza płyta Marty jest o godzeniu świata teatralnego z domowym, i o rolach w jakie wchodzi kobieta, niezależenie od tego czy jest aktorką czy księgową. W klimat płyty idelanie wpasowała się Ania Ciupryk, która zrobiła Marcie wyjątkowo odjechaną sesję. Cały wywiad znajduje się w najnowszym numerze „Miasta Kobiet”. Tutaj trzy fragmenty: o mężu, dzieciach i Kazimierzu.

MARTA BIZOŃ O MĘŻU

Partnerstwo w związku ma znaczenie?
Robert Lubera: Bez partnerstwa nie bylibyśmy razem.
Marta Bizoń: Kiedy się poznaliśmy, każde z nas miało za sobą własne doświadczenia w związkach. Wiedzieliśmy, czego od siebie oczekujemy.
Robert Lubera: Obydwoje jesteśmy artystami i znamy zarówno ten świat realny, jak i nierealny. Mieszkamy i pracujemy razem, więc te światy się nam mieszają. Marta ma wrażliwość, która pozwala jej wcielać się w postaci na scenie, ale to jest cecha, która potrzebuje ochrony. Przełączanie tego guzika: „Marta na scenie” i „Marta domowa”, jest trudne. Można bardzo łatwo ją zranić, jeśli nie wiesz, w którym ona właśnie jest momencie.
Marta Bizoń: Zdarza się, że stajemy naprzeciw siebie nie jak żona i mąż, ale aktorka i menedżer. Kiedyś tak się pokłóciliśmy, Robert nie miał już argumentu, zaperzył się i mówi: Ty, ty, ty, ty… gówniaro! Zaczęłam się śmiać, chwyciłam się za głowę, co my wyprawiamy.
Robert Lubera: W normalnych relacjach menedżer może wymóc na artyście różne rzeczy. Mnie – menedżerowi i mężowi – czasem przychodzi to trudniej. To jak z instruktorem, który uczy twoje dziecko jazdy na nartach – ono słucha jego, ale ciebie niekoniecznie. Ale robimy to już tyle lat, że jakoś się dogadujemy. Poza tym ja jestem jej największym fanem. Bardzo dobrze znam Martę we wszystkich sferach i to, co robi na scenie, uważam za mistrzostwo świata!

Jak się przełącza „Martę na scenie” na „Martę domową”?
Robert Lubera: Najlepiej zejść jej z drogi, dać jej przestrzeń, żeby miała czas na przejście z teatru do życia. To jest trudny moment dla każdego artysty. Też znam to bardzo dobrze z własnego doświadczenia (Robert jest muzykiem – przyp. red.). Grasz koncert, twoja wrażliwość jest na najwyższym poziomie, totalne uniesienie, odbierasz to, co się dzieje, wszystkimi zmysłami, każdą synapsą ciała, i nagle bach!, koniec koncertu, wszyscy wychodzą, zostajesz sam, ale cały czas jesteś na najwyższych obrotach i nie wiesz, jak to skanalizować. To jest strasznie trudne. Artyści, jeśli nie znajdą sposobu na rozładowanie napięcia, piją. Dlatego kiedy wracasz do domu, to musisz mieć kawałek miejsca, przestrzeni, w której to z ciebie zejdzie. Marta ma na przykład kanapę.

Marto, opowiedz o schodzeniu ze sceny do życia.
Marta Bizoń: Jeśli nigdzie się nie spieszę, to z przyjaciółką siadamy w garderobie, rozmawiamy, przechodzimy stopniowo z opowieści ze sceny do opowieści o życiu, gadamy o naszych mężach, których nazywamy gburkami na naszej krwi wychowanymi (śmiech), i tak powoli spada z nas napięcie. Ale czasem muszę wrócić od razu do domu, bo na drugi dzień wyjeżdżam na drugi koniec Polski i chcę jeszcze dzieciom zupę ugotować, żeby miały obiad. Albo wracam w tym uniesieniu i widzę, że on nie umył garów, nie wypuścił wody po kąpieli dzieci. I idę go opieprzyć, ale słyszę, jak rozmawia przez telefon, załatwia, ustawia koncerty, pracuje. Więc zaakceptowałam to, że nie robi obiadu i nie zmywa naczyń (śmiech). Jest świetnym menedżerem. Mam ten komfort, że zakładam sukienkę, wychodzę na scenę i śpiewam najlepiej, jak potrafię, a on dba o całą resztę. Zabawne jest, kiedy jednak czasem wychodzi z roli menedżera i jako zwykły mąż mówi dokładnie tak jak w piosence „Cudownie matką być”: „A idź ty do tego teatru, ty gwiazdo”, albo „To nie ty pierzesz, tylko pralka”. Te teksty są przeniesione z naszego życia.

Marta Bizoń
MARTA BIZOŃ: Zabawne jest, kiedy Robert wychodzi z roli menedżera i jako zwykły mąż mówi dokładnie tak jak w piosence „Cudownie matką być”: „A idź ty do tego teatru, ty gwiazdo”, albo „To nie ty pierzesz, tylko pralka” (fot. Anna Ciupryk)

MARTA BIZOŃ O DZIECIACH

Nina Andrycz mówiła, że rodzi role, a nie dzieci. U niej te sfery się wykluczały.
Marta Bizoń: Znam wiele kobiet, które myślą podobnie. Szanuję to. Ja chciałam być matką. Uważam, że macierzyństwo dało mi wiele doświadczenia, bez którego nie miałabym z czego czerpać. Podobnie z płytą. Jakby zabrzmiała „Kołysanka…”, gdybym nie miała dziecka, które zaśpiewało ją ze mną? Stałyśmy z Malką w studio, ja na krzesełku, ona – po czterech latach szkoły muzycznej – obok, zaczynamy śpiewać, a ona do mnie: „Mamo, ty strasznie fałszujesz!”. Potem Robert z reżyserki mówi jej: „Mala, to jest kołysanka, trzeba zaśpiewać jak kołysankę”, a ona: „Tato, daj popracować!” (śmiech).

Dzieci wychowały się na scenie?
Marta Bizoń: W końcówce ciąży z Matyldą śpiewałam koncert z Krzesimirem Dębskim, a już tydzień po porodzie była ze mną za sceną. Dzieci siedziały w garderobie, były bardzo spokojne, schodziłam ze sceny, karmiłam. Mój cygański tryb życia nie odbił się na nich źle. Syn ma pięć lat. Ostatnio mówi na koncercie: „No, no, dużo masz tych fanów!” (śmiech).

Co macierzyństwo zabiera aktorce?
Marta Bizoń: Nie rozpatruję tego w kategoriach zabierania. Były trudne sytuacje, np. gdy dziecko było w szpitalu, miało zapalenie płuc, a ja musiałam iść zagrać, i to jeszcze komedię. Potem wracałam do tego szpitala i kładłam się przy łóżeczku na małym materacyku, który raz po raz musiałam dmuchać… Gdy koło drugiej w nocy po raz kolejny weszła pielęgniarka, żeby sprawdzić dziecku temperaturę, powiedziała: „Wiem, że pani jest aktorką, pani tak świetnie dmucha (śmiech)! A ja nurkuję i wie pani, mam problemy z przeponą. Czy może mi pani pomóc sobie z tym poradzić?”. To rozładowało moje napięcie. Dziecko zaopiekowane, druga w nocy, a ja uczę elementów mojego zawodu panią pielęgniarkę… Więc oczywiście, że łatwiej by mi było spakować kuferek z kosmetykami i iść do teatru, ale gdybym nie miała do czego po tym teatrze wracać, to nie wiem, co by się ze mną stało… Te dwa światy nie mają bez siebie sensu.

W Twojej rodzinie mocniejsze były kobiety czy mężczyźni?
Marta Bizoń: Kobiety. Mam silny związek z mamą, do tego stopnia, że jak coś zrobię, myślę: „Jezus, co na to powie mama?”. Kiedy ma mnie odwiedzić, to ja robię porządki w domu. Bo ona, nie żeby specjalnie, ale: „Wiesz, ja gdybym mogła to zrobić, to zrobiłabym tak. A czytałam, że tę cukinię to można zrobić tak i tak. A dzieci to powinnaś…”. Jeszcze niedawno narzekałam: „Mamo, nie zwracaj mi uwagi”, a teraz nie narzekam, bo wiem, że jak kiedyś jej zabraknie, to będzie mi jej bardzo brakowało. Tata z kolei był taki, że i do tańca, i do różańca, ale kiedy już coś powiedział, to od razu się go słuchało. Bo mama musiała powtórzyć 10 razy.

Marta Bizoń, fot. Anna Ciupryk
MARTA BIZOŃ: Czasem wracam w uniesieniu z teatru i widzę, że mąż nie umył garów, nie wypuścił wody po kąpieli dzieci… (fot. Anna Ciupryk)

MARTA BIZOŃ O KAZIMIERZU

Pochodzisz z Wadowic, ale kojarzysz mi się z krakowskim Kazimierzem.
Marta Bizoń: Ósma rano, idę z koszyczkiem, a na wysokości sklepu mięsnego Szubryta chwieje się na nogach starsza pani, mocno „wczorajsza“, ale elegancko ubrana. Widzę, że mnie namierzyła, i: „Pani Marto, pani Marto, strasznie panią kocham, normalnie strasznie panią kocham”, i wylewa peany na moją cześć. A ja traktuję każdego tak samo poważnie, z szacunkiem, nie uciekam. A że jest wczorajsza? To tak jak w mojej piosence „Sponiewierała się, żeby wstać”. Ludzie nas mijają, ona już prawie na mnie wisi, i ja mówię: „Dziękuję, spieszę się teraz, ale naprawdę bardzo dziękuję za dobre słowo”. A ona na to: „Ale to nie jest dobre słowo, to jest de fakto” (śmiech).
Kiedy w latach 90. się tu wprowadziłam, to ponoć bano się wchodzić na Kazimierz, że się niby wyjdzie z nożem w plecach. Poznałam tu takich prawdziwych kazimierzowskich żuli i twierdzę, że ludzie naprawdę powinni się im kłaniać w pas, bo to byli prawdziwi dżentelmeni. Jeden, jak dostał złotówkę, to następnego dnia – naprawdę nie wiem, jak się dowiedział, że to mój – wyszorował mi samochód. Inny widział, że niosłam siatkę, to chciał mi pomóc, mimo iż sam o kuli.
Ja się tutaj czuję najbezpieczniej na świecie. Wszędzie blisko, mieszkamy we wspaniałej kamienicy, gdzie są cudowni sąsiedzi. Tu moje dziecko zjadło gumę z czyjegoś stołu, drugie peta z chodnika… Kocham ten Kazimierz.

Co robisz, gdy nic nie musisz?
Marta Bizoń: Śpię.

Śpisz?
Marta Bizoń: Ktoś mi powiedział, że trzeba spać, kiedy się chce. Jestem nocnym markiem. Kiedy wracam z teatru, jest już jedenasta wieczór, a ja idę spać o drugiej w nocy. Dlatego jak mam ochotę spać w ciągu dnia, robię to. Kiedyś myślałam, że nie, bo trzeba umyć okno, posprzątać, a teraz śpię, bo wiem, że jak wstanę wypoczęta, zrobię szybciej to, co sobie założyłam.
Nie męczy Cię to, że cały czas „wyrabiasz 200 proc. normy”?
Męczy? Ależ ja taka jestem. Nie potrafię inaczej. Kiedyś w sklepie usłyszałam: „Jak pani kiedyś do nas wolniej wejdzie, to pomyślę, że pani jest chora”. Chociaż zaobserwowałam pewną zmianę. Jestem choleryczką. Kiedyś szybciej powiedziałam, niż pomyślałam, teraz zaczynam się zastanawiać, czy nie sprawi to komuś przykrości. To chyba obcasy spowolniły mój tryb życia. Poszłam ostatnio z córką na zakupy i kupiłam buty na obcasie. Zazwyczaj chodzę w takich tylko na scenie, a na co dzień płaski obcas, żeby szybciej obejść sklepy, prowadzić samochód. Postanowiłam w nich pójść do pracy i poczułam zbawienną rolę obcasa – szłam wolniej, spokojniej, myślałam, układałam rzeczy w głowie we właściwej kolejności. Obcas spowolnił mój tryb życia. Ale energię nadal mam. Mam ADHD. Niedawno kolega córki podszedł do mnie i mówi: „Ja strasznie panią lubię, bo pani jest taka szybka!”.

Marta Bizoń
Kiedy w latach 90. wprowadziłam się na Kazimierz, to ponoć bano się wchodzić na Kazimierz, że się niby wyjdzie z nożem w plecach (fot. Anna Ciupryk).
Marta Bizoń
Mam ADHD. Niedawno kolega córki podszedł do mnie i mówi: „Ja strasznie panią lubię, bo pani jest taka szybka!” (fot. Anna Ciupryk)

Marta Bizoń, sesja dla czasopisma Miasto Kobiet (nr 2/2014)
zdjęcia: Anna Ciupryk/ www.annaciupryk.com
włosy: Tomasz Karcz / www.tomaszkarcz.com
stylizacja: Dorota Bielecka/ www.dorotabielecka.pl
makijaż: Anna Ciupryk

Pełna wersja wywiadu: MARTA BIZOŃ – wywiad w czasopiśmie Miasto Kobiet