Wstępniaki to zmora redaktorów naczelnych. Niby banalna rzecz, ot jedna strona tekstu, raptem tysiąc znaków lub dwa. Ale jak go napisać, żeby było lekko, ale nie lekceważąco? Mądrze, ale nie przemądrzale? Żeby zachęcało do przeczytania gazety, a jednocześnie nie zmieniło się w rozbudowany spis treści?
Są dwa rozwiązania. Pierwsze – NIE PISAĆ wstępniaków w ogóle. I tak robiłam przez kilka lat. W „Mieście Kobiet” wstępniaki były tylko z okazji kolejnych urodzin magazynu. Do czasu, gdy znalazłam rozwiązanie numer dwa – PISAĆ, ale nie silić się i nie męczyć nad kartką papieru (czyli pustym dokumentem tekstowym w komputerze) tylko czekać aż wstępniak sam, jak duch święty, spłynie do głowy. Zawsze jest w gazecie jakiś tekst lub idea, które szczególnie mnie poruszają i wcale nie muszą być one związane z wiodącymi tematami numeru. Wyłapuję ten motyw, pozwalam mu się zagnieździć w głowie i kiedy czuje, że dojrzał, siadam i piszę. Jeśli zdania same od razu nie wychodzą mi spod pióra to znaczy, że to, co chciałam napisać nie jest warte zachodu. Wtedy trzeba czekać dalej. Czasem wystarczy usłyszeć jedno zdanie i wstępniak układa się sam. Tak było ostatnio. Jubileuszowy numer „Miasta Kobiet”. Przecież nie będę znowu wspominać, jak z małego dziecka, czyli dwudziestostronicowej lokalnej gazetki, wyrosła mi piękna, znana w całej Polsce stustronicowa kobieta (o ile dziewięciolatkę można już nazwać kobietą). Dlatego uczepiłam się tematu facetów. Dziennikarki „Miasta Kobiet” typowały bowiem w jednym z jubileuszowych materiałów, z jakim mężczyzną chciałby zjeść kolację i śniadanie. Temat dawał duże „wstępniakowe” możliwości, tylko dlaczego przychodziły mi do głowy same banały? Czas mijał, korektorka sprawdzała ostatnie przecinki, w drukarni grzały się maszyny, a ja czekałam na swojego ducha świętego. I objawił się wreszcie. W postaci Renaty, redakcyjnej weteranki, która niemal od początku tworzy zespół „Miasta Kobiet”. Po obejrzeniu pdf-a gazety powiedziała: „Ładna, ale wydaje mi się, że te zdjęcia Kasi Widmańskiej wprowadzają jednak za duży dysonans. Ta sesja nie pasuje do jubileuszowego wydania?”. „Dlaczego”, zdziwiłam się. „No wiesz, tutaj nasze święto, a tu… trupy.”
Pstryk! W mojej głowie zapaliło się światełko. „Dzięki, Renia!”, odwróciłam się do komputera i po dziesięciu minutach wstępniak był gotowy:
Ten wstępniak miał być o dziewiątych urodzinach „Miasta Kobiet”, ale zmieniłam zdanie, gdy usłyszałam: „Wiesz, ta sesja Widmańskiej nie pasuje do jubileuszowego wydania”.
Nie pasuje? Bo jest o śmierci? Bo widok trumien psuje estetykę magazynu? To kiedy będzie pasować? W numerze świątecznym nie, bo zniszczy bożonarodzeniowy (dla innych – prezentowy) klimat. Do numeru karnawałowo-walentynkowego się nie nadaje, bo wtedy mamy się kochać, a nie umierać. Wiosną? Mroczna sesja, kiedy wszystko budzi się do życia? Jasne, że nie. Latem – broń boże, trumny na wakacje? A więc kiedy? Jest dokładnie tak, jak mówi Katarzyna Widmańska, wybitna (nie waham się użyć tego określenia) fotografka – media nie chcą pokazywać śmierci. Kult życia i wiecznej młodości sprawia, że wypieramy to, co jest nieodłączną częścią naszej egzystencji. Dlatego, nawet jeśli dla niektórych Czytelniczek będzie to stanowiło dysonans – cykl Necrofashion Katarzyny Wilmańskiej i rozmowa z nią o śmierci są w tym numerze! Jubileuszowym. Bo pasuje do listopadowej zadumy i wspomnień o zmarłych.
Drogie Czytelniczki, cieszcie się życiem, tak jak ja się cieszę. Świętujcie każdy dzień, tak jak ja dziś świętuję fakt, że od 9 lat robimy dla Was „Miasto Kobiet”. I… memento mori.
U góry jest fragmentem zdjęcia Katarzyny Widmańskiej z cyklu Necrofashion. Wspomniany we wstępniaku wywiad można przeczytać w najnowszym numerze magazynu „Miasto Kobiet” lub tutaj: MEMENTO MORI – wywiad z Katarzyną Widmańską