Jestem deadlinowcem. Piszę w ostatniej chwili, gdy widzę, że już nie ma wyjścia.

Nie stanowi to problemu, gdy w grę wchodzi wstępniak na godzinę przed oddaniem gazety do druku, bo to mała forma i rodzi się w sercu, więc jak już wypłynie, pisze się sama. W przypadku książek ta strategia nie działa, za duży materiał – w godzinę, ani w tydzień się go nie ogarnie. Gdybym założyła, że w ciągu roku napiszę książkę, oznaczałoby to, że nie zacznę jej w ogóle (no chyba, że miałabym nienaruszalny termin oddania jej do wydawcy). Te, które napisałam do tej pory, powstały tylko dlatego, że miałam deadliny, i to takie, że fizycznie niemal nie do wykonania (2-3 miesiące), a zarazem nie do naruszenia, bo np. książka musiała się ukazać na targi. To były zawsze mordercze wyścigi z czasem i zmęczeniem.

W codziennej pracy deadliny wyznaczają kolejne numery „Miasta Kobiet”. Kto wie, może wymyśliłam sobie gazetę po to, żeby mnie motywowała do systematyczności? Gdy „Miasto Kobiet” idzie do druku, nie może być w niej pustego miejsca tylko dlatego, że ja w nieskończoność poprawiam tekst.
Ostatnio stworzyłam sobie kilka nowych nowych pisarskich motywatorów. Umówiłam się z Ulą Mikłasiewicz-Ziomek, która też ma skłonność do prokrastynacji, że co tydzień zamieszczamy nowy tekst naszych blogach (ciekawe czy Ula kończy już swój tekst zaplanowany na ten tydzień?). Co więcej ustaliłyśmy, że ta która nie wywiąże się z zadania płaci tej drugiej stówę (jeszcze nic nie zarobiłam, ale nie tracę nadziei ;). To nie pierwsza taka próba, dziewczyna, z którą na podobną rzecz umówiłam się pół roku wcześniej, nie napisała do tej pory ani jednego tekstu, załatwił ją perfekcjonizm i brak przekonania, czy to co napisze jest na pewno interesujące (zapewniam Was – byłoby!). Ja od tamtego czasu piszę regularniej, ale ciągle nie tak często, jak bym chciała.

A więc – dzięki deadlinom gazetowym piszę teksty dziennikarskie. Dzięki umowie z Ulą (polecam jej blog Serce Ziemi) – teksty na blog. A co z literackimi, na które już w ogóle nie mam czasu, mimo iż w głowie ułożyły się już pomysły na kilka książek? Otóż, dzięki Marii Kuli rozpisuję pióro i eksperymentuję ze słowem w jej Klubie Pisarskim [zobacz: Klub Pisarski Online], a przede wszystkim przyzwyczajam się do pisania własnego, a nie ghostwritterskigo, jak do tej pory. Maria wrzuca nam co tydzień temat zadania (plus podsuwa inspiracje, jak je wykonać), a my piszemy 10 zdań. Tylko 10 i aż 10 (więcej byłoby łatwiej, zapewniam). Świetna zabawa. Tutaj moje przykładowe miniaturki:

#strout (zadanie: mini-scena z uniwersalnym przesłaniem, w stylu Elizabeth Strout)

Mama z tatą pasowali do siebie. On wolał o niczym nie wiedzieć, ona dokładała starań, by go chronić przed złymi informacjami. – Tylko nie mów tacie – słyszałam panikę w jej głosie, niezależnie od tego, czy chodziło o przebicie uszu, czy nie ochrzczenie dziecka.
Mojego rozwodu tata nie przyjął do wiadomości. Nienawidził faceta, którego żoną byłam przez dwa lata, ale łatwiej byłoby mu zaakceptować, że mąż się nade mną znęca, niż złamanie przysięgi złożonej przed bogiem, że zostanę jego ofiarą na dobre i złe, do końca życia, jego lub mojego.
– Sama przyjechałaś, bez męża? – zainteresowała się ciocia Marysia w czasie pogrzebu babci.
– Rozwodzę się – powiedziałam.
– A tam, rozwodzisz się – tata wyglądał jak indyk, który zachłysnął się powietrzem. – Głupoty gadasz.
Sąsiadka zza płotu stała obok z zachłannie otwartymi oczami. Następnego dnia będzie wiedziała cała wieś.

#wiosna (zadanie: wiosna emocjonalna, mocno je zreinterpretowałam)

…wdech, wydech, porzuć życiowe dramaty…
Fala oddechu przelewała się przez moje ciało jak gwałtowny przypływ. Rozmiękczała wołające o uwagę torbiele dziecięcych traum, wygładzała poszarpane blizny po nieudanych związkach, rozpuszczała zatory obojętności, obmywała jątrzącą się ranę po dziecku, na które nie byłam gotowa. Płynęła głębiej i szerzej, dalej i mocniej, wątłym strumykiem, rozległą równiną, rwącą rzeką, spienionym wodospadem, aż przedarła się przez najmroczniejsze pokłady pierwotnego lęku i uformowała kroplę czystej świadomości, która spadła bez ostrzeżenia w sam środek bezbronnego serca.
…wdech, wydech, powiedz życiu TAK…
Umysł znieruchomiał, nie znajdując żadnego punktu odniesienia. Opadły zasłony iluzji i nie pozostało nic, nie było za czym się schować, nie było przed i po, nie było formy ani treści, czerni ani bieli, wewnątrz ani zewnątrz, ja ani ty, tylko nieskończony, nieruchomy ocean wszechświata, w którym wszystko i nic. Stan o którym mistycy nie ośmielają się mówić, by słowem nie zburzyć ulotnego sensu tego, co niewyobrażalne i nienazywalne. Tak musi się czuć ślepiec, gdy zobaczy zachód słońca nad oceanem; głuchy, gdy usłyszy śpiew skowronka o poranku; motyl, gdy w majowym słońcu pierwszy raz rozwija pomięte skrzydła po przedarciu się przez ciasny tunel kokonu.
Otwarłam oczy. Wiedziałam, że już nic nie będzie takie jak przedtem.

#samotność (zadanie: monolog wewnętrzny)

Może Mariola z siłowni? Wygląda na spoko babkę, fajnie nam się wczoraj gadało. Nie no, chyba mi odbiło, żeby z laską, która świata poza sześciopakiem na brzuchu nie widzi, rozmawiać o wynikach biopsji. To już lepiej Ela z hiszpańskiego. Widać, że ma dziewczyna szerokie horyzonty, jakiś tam buddyzm czy zen, jeden czort, uprawia i inne sztuczki. Nie, jednak lepiej nie, jeszcze mi każe iść na kambo, że się oczyszczę niby, że choroby to z toksyn i stresu, i takie tam szamańskie pitu pitu, jezu, ta ma dopiero nasrane w głowie, żeby chodzić porzygać w towarzystwie, i jeszcze za to płacić! W pracy powiem. W końcu zgrany team, te same wartości, pół życia im oddałam. No tak, super pomysł, pogratulować idiotko, najlepiej w czasie zebrania zarządu, żeby zakichane garniaki patrzyły na ciebie z zażenowaniem, jakbyś bąka w towarzystwie puściła. No to zostaje mama… Nigdy w życiu! Już wolę umrzeć.